Gazeta Wyborcza, 11-07-2005
Na tym koncercie muzycy stali tyłem do publiczności. Ale na szczęście nikt nie poczuł się urażony
Festiwal Kolory Polski przy akompaniamencie muzyki myśliwskiej zawitał do Nieborowa. W pięknym parku przy pałacu Radziwiłłów wystąpił zespół Par Force Music Ensemble, działający przy Muzeum Łowiectwa i Jeździectwa w Łazienkach Królewskich. Jako jedyny w Polsce kultywuje grę na trompe de chasse - rogu francuskim. To instrument niezwykle trudny i męczący dla muzyka. Trzeba na nim grać siłowo - par force, stąd nazwa zespołu. W tę poskręcaną czteroipółmetrową rurę nie da się dąć dłużej niż kilka minut. - Żeby nie było widać grymasów wysiłku, muzycy odwracają się tyłem do publiczności - żartował zapowiadający koncert Krzysztof Kadlec, wiceprezes Polskiego Związku Łowieckiego. W rzeczywistości grający stoją tyłem, by lepiej rozchodził się dźwięk.
Słuchaczom, przyzwyczajonym do skali równomiernie temperowanej, gra na trompe de chasse może się wydawać fałszowaniem. Ale to nasze ucho płata nam figla, wszystko porównując do znanych systemów dźwiękowych. Ten, który można wydobyć z rogu francuskiego, to tzw. system naturalny.
Trudność instrumentu sprawiła, że nie każdy dźwięk brzmiał właściwie, czasem któryś odezwał za późno, a inny zbyt głośno... ale czy ktokolwiek zwracałby na to uwagę na polowaniu? Muzycy na co dzień biorą udział w łowach, emocje myśliwego nie są im obce, nie można więc wątpić w autentyzm interpretacji. W repertuarze przeważały utwory francuskie, bo w tym kraju powstało najwięcej fanfar i utworów w hołdzie dla patrona myśliwych św. Huberta. Usłyszeliśmy "Dzwony Markiza de Dampierre" – wielkiego łowczego Ludwika XV, jedną z piękniejszych francuskich fanfar "Le vert galant", "La Marie Antoine" na cześć Marii Antoniny. "Pobudka spalska" powstała w czasach, gdy do tej miejscowości na łowiska przyjeżdżał car z rodziną.
Przerwy między utworami wypełniały barwne opowieści Kadlca. Dzięki jego gawędziarskim talentom przed oczyma słuchaczy ożywały orszaki francuskich jeźdźców, podążających z ogarami na polowanie, wspaniałe uczty po zakończeniu łowów, a nawet dwór Ludwika XV - wielkiego miłośnika tej rozrywki.
Koncert miał urok swobody i nieformalności. Ci, dla których nie starczyło miejsca na specjalnie ustawionych krzesełkach, siedzieli na ławkach nieopodal, niektórzy przechadzali się, a inni siadali nawet na trawie. Spacerowicze z dziećmi i psami przystawali na chwilę, ktoś robił zdjęcia, kto inny przyglądał się sokołowi. Ptak, przywieziony przez szefa zespołu, a jednocześnie myśliwego, Jacka Smoczyńskiego, wzbudzał ogromne zainteresowanie. Zwinny sokół, niezawodny pomocnik myśliwego, tym razem siedział prawie bez ruchu. - Czy on naprawdę jest żywy? - co chwilę ktoś się dopytywał z niedowierzaniem.
W parku dźwięk francuskiego rogu rozchodził się swobodnie, wydawał się łagodny i delikatny. Ale to tylko pozory; by sprawdzić nośność jego brzmienia, trzeba by się oddalić aż na cztery kilometry - bo tak daleko w sprzyjających warunkach może być słyszalny. Przy samej rurze jego natężenie to ok. stu decybeli! Na szczęście nikt nie próbował stawać aż tak blisko.