Spóźniłem się trochę i od razu miałem wrażenie, ze trafiłem na obrady jakiejś sekty. Zasiadłem przy stole i zanim podali ciepłe już musiałem wysłuchać długiej i zażartej dyskusji o wyższości „es” nad „b”. Potem dołączył się jeszcze jeden gość , do którego pozostali mówili Kaziu z Kościerzyny, i w momencie kiedy wbijałem widelec w pięknie wypieczony schabowy zaczął perorować o tym jak „bf” przerobić na „s”.
Przyznam się- wiedziałem, że przyjechałem do nie całkiem normalnego towarzystwa, bo komu chciałoby się gnać przez pół, a nawet trzy ćwierci Polski by sprawdzać wydech płuc i gimnastykę warg, ale już na początku poczułem się jak na tureckim kazaniu. A gdy przy sałatce podszedł jeszcze jeden członek tego bractwa, niejaki Józio i zaczął wywodzić, że instrument „na prawą rękę” to jest prawdziwe cudo wymiękłem całkowicie.
Obróciłem się do Krzysia Kadleca siedzącego po mojej prawej stronie i rzekłem: polej tej znakomitej naleweczki i zacznij mi przekładać z polskiego na nasze bo widzę, że jak mawiali dziadowie: bez pół litra tego nie razbieriosz.
Krzysiek się uśmiechnął, wlał kieliszeczek znakomitej miodóweczki i zaczął krótki wykład o... wyższości „es” nad „b” i cudowności praworęcznych instrumentów w myśliwskim zespole. A potem dosiadł się Leszek z Niepołomic z obrazoburczymi tezami, że kochankę można koledze pożyczyć ale ustnika nigdy bo ona niewłaściwie pokierowana jeszcze zdatna będzie użytku a ustnik źle przedmuchany już nigdy dobrze nie zagra. I choć było to żartobliwe a nawet niepoprawne politycznie to natychmiast tezę o niepożyczaniu ustnika poparło kilku biesiadników uzasadniając to długo i kwieciście.
Nie myślcie, że wiele z tego zrozumiałem. Jako się już bowiem rzekło trafiłem miedzy członków sekty i jako niewtajemniczony mogłem tylko ich słuchać. A sekta przyzwoita nad podziw – sygnaliści myśliwscy z całej Polski, którzy po raz kolejny w początkach kwietnia zjechali do Garbicza k/Torzymia by wspólnie uczestniczyć w VI Ogólnopolskich Warsztatach Sygnalistów Myśliwskich.
Zrobiła się już z tego całkiem, całkiem spora impreza. Może jeszcze nie Róg Wojskiego ale… Prawie setka uczestników, profesorskie sławy….Wszystko po to by przez trzy dni w pięknej scenerii Puszczy Rzepińskiej i gościnnych komnatach pałacu w Garbiczu, bez nerwowej atmosfery towarzyszącej konkursom podszkolić swe umiejętności, pobrać nauki u profesorskich mistrzów, wymienić się doświadczeniem z kolegami. Konkursy – wiadomo, trema, atmosfera rywalizacji i tak naprawdę niechęć do ujawniania wszystkiego konkurencji. Tu – inaczej. Jeden drugiemu podpowie, jeden przed drugim się popisze, pogada się , wspólnie gra i pośpiewa.
A propos gra i pośpiewa… Miło było posłuchać koncertu ad hoc, który dał warszawski „Akteon”. Sygnały i muzyka myśliwska, piosenka nie tylko łowiecka długo w noc rozbrzmiewała w pałacowych murach. Jeszcze dobrze nie umilkła już „sprawca całego zamieszania” czyli organizator warsztatów Robert Olejarz chwytał za gitarę i na piękne głosy płynęła jakże stara i aktualna w tym czasie pieśń o Zielonej Ukrainie , Kozaku i jego dziewczynie.
A od rana indywidualnie i grupowo. Zajęcia z mistrzami – Krzysztofem Kadlecem, Józkiem Czerniakiem ,Stefanem Śliwą, Arturem Kanawką, Agnieszką Rybicką, Andrzejem Kulką, indywidualne dmuchanie w ustnik, znów z kolegami. Pogoda trochę lepsza więc można pospacerować po Puszczy, zejść nad jeziorko, popatrzeć w wodę. Paru „leniuchów” zawsze się znajdzie i woli wysokie stołki od spaceru. To ci co uważają, słusznie zresztą, że od zaduchu jeszcze nikt nie umarł a świeże powietrze dwie armie wykończyło. Potem znów rozmowy do białego rana – o wyższości „es” nad „b”, o tym czemu stary odyniec uszedł, a jeleń nie dał się wywabić z gęstwiny.
Wszyscy podziwiali Marzenę Wrońską, która aż Kaszeb, z Bytowa, gdzie ludziska podobno mają czarne podniebienia ale serca wielkie i dusze na muzykę wrażliwe na pewno, przywiozła sporą grupę najmłodszych adeptów szlachetnej sztuki dęcia w myśliwski róg. Też kolejny raz na warsztatach było spora grupa Galicyjoków wśród których prym wiodła Magda Worecka, tym razem z dużą grupą z Niepołomic, Tarnowa i Krynicy.
W niedzielny ranek wszyscy jak mawiają w moich rodzinnych stronach - wyrychtowani jak do ośpic – czyli na galowo i w pełnym ordunku w maleńkim garbickim kościółku zagrali po raz kolejny mszę hubertowską. I rozjechali się powtarzając jak mantrę- do spotkania w przyszłym roku w... Garbiczu.
I tylko Robert Olejarz odetchnął z ulgą: - nareszcie, warsztaty skończone, czas się wyspać.
Ale podobno od kilku dni kombinuje czym tu zaskoczyć uczestników kolejnych. A wieść głosi, że ze swoim bratem po trąbie Markiem Kochanem wymyślił Ogólnopolskie Spotkania Pasjonatów Muzyki Myśliwskiej, zaplanowane na 10-12 października tego roku. Ma być to impreza podsumowująca cały rok konkursowy sygnalistów, zupełnie na luzie i niekoniecznie tylko dla grających.
S. P.