Łowiec Polski nr 3, 1952 r
„...Dziką i pustą doliną szedł stary Sablik z rusznicą przez prawe, łukiem przez lewe ramię, z ciupagą w ręku i nożem za pasem... czekał on od jesieni zimę całą na ten czas... szedł znaleźć to, co zawsze byłoniespodziane... cieszył się na huk swej rusznicy, z której kula wartko i śmigle a celnie leciała... przypatrzył się odciskom łap na wilgotnym śniegu. - „On" był! - ...niedźwiedź zwrócił ku niemu głowę - w tej chwili Sablik pociągnął za cyngiel... wyjął gęśle i o bok lewy niżej ramienia, oparłszy, grać niedźwiedziowi począł..."
AŻ DZIW, że w polskiej muzyce żaden z kompozytorów w ostatnim czterdziestoleciu nie podjął tego wspaniałego tematu! Kazimierza Tetmajera „Legenda Tatr" i niemniej potężne „Skalne Podhale" wyczarowały fantazją urodzonego pod Tatrami poety, dawne zaginiony świat Walilasów, Wyrwidębów i Waligórów Odwieczny pralas tatrzański, siedziba olbrzymich niedźwiedzi, rysiów i żbików, schronisko jeleni i sarn -był - „domem rodzinnym" skrzydlatych Podhalan-myśliwców. Nieśmiertelny Bartek Gronikowski ze „Skalnego Podhala" żył tym lasem bardziej, aniżeli spokojnym gazdowaniem przy swej chałupie pod reglami... szedł w gęstwinę lasu tak, jak się idzie do kogoś sercu najbliższego! Aż dziw, że w polskiej muzyce żaden z kompozytorów nie podjął tego wspaniałego tematu.
A jakże w ogóle polska muzyka zachowała się w ostatnim czterdziestoleciu wobec „problemu łowieckiego"? Czy dała naszej kulturze sławne dzieło „myśliwskie" - podobne „Koncertowi Wojskiego" -czy też okupiła się kilku piosenkami chóralnymi i w nieskończoność obracanym opracowaniem popularnej nuty „Pojedziemy na łów"? Wydaje się dziś, że raczej to drugie. Niestety! Żaden z kompozytorów po epoce Stanisława Moniuszki nie sięgał do skarbca łowieckich motywów, by je w umiejętny, artystyczny sposób wpleść w świat dźwięków poematu symfonicznego czy kantaty Bo - wydaje się - nie można oryginalności owym motywom zaprzeczyć. Cała sztuka w tym, by je twórczo przenieść do muzyki. Dlatego też chyba jeden Stanisław Moniuszko wart serdecznej pamięci pomiędzy myśliwymi, których interesuje cały „pozamyśliwski" bagaż ich pasji i namiętności.
Autor „Strasznego dworu" musiał znać dobrze las i jego życie. Musiał niejednego myśliwca mieć w kręgu swych licznych przyjaciół. Bo przecież nie tylko pomysłowości librecisty „Strasznego Dworu" i „Hrabiny" zawdzięczamy tak świetne muzycznie i życiowo sceny myśliwskiej „kłótni-bałamutni" - i drgającej życiem piosenki „Ruszaj bracie w pole". Stanisław Moniuszko trwale zapisał się w księdze kulturalnej polskich łowców. Bo przecież darzy najwyraźniejszą sympatią starego Skołubę, któremu obcy wydarł prawo trafienia do dzika. Spierają się o to prawo goście i gospodarze, a niewiasty - młode i stare - śpiewają przy ich głośnym zatargu już wtedy popularną piosenkę o zającu, który sobie siedzi pod miedzą... w tym cała rzecz, że myśliwi o nim nie wiedzą. Jakże nie wzruszać się bezpośredniością wyrazu „Pieśni myśliwskiej z ostatniego aktu „Hrabiny" - pieśni, w której najwyraźniej czuje się radość wspomnień młodości staruszka... dźwięczą szerokim echem leśne rogi, odpowiada im daleki śpiew chóru myśliwych..
piosenka stara, tak dobrze znajome hasło „Pojedziemy na łów, na łów, towarzyszu mój!".
Stanisław Moniuszko
Należy więc stwierdzić, że poważna muzyka polska tylko w tym jednym przypadku twórczości Moniuszki „posiliła się" dobrze pojętymi motywami łowieckimi. Nie należy jednak niedoceniać też owych licznych choć dziś już przeważnie nieznanych piosenek chóralnych. Był na nie dobry czas w początku bieżącego stulecia. Zwłaszcza licznie pracujące po całej Polsce - choć jej na politycznych mapach świata w owym czasie się nie znalazło - chóry męskie szczególnie ulubiły repertuar "pieśni myśliwskich". Lwowskie „Echo" Jana Galla, krakowski „Chór akademicki", warszawskie chóry męskie Noskowskiego i Maszyńskiego, łódzkie chóry Dworzaczka i mniej ogółowi znane wielkopolskie „koła, śpiewacze" z wielkim i usprawiedliwionym zapałem uprawiały tę dziedzinę chóralnej literatury. Trzeba pierwszeństwo autorskie przyznać niewątpliwie Józefowi Ksaweremu Elsnerowi - nauczycielowi Fryderyka Chopina - Ślązakowi z nadodrzańskiego Grotkowa, który swą dość miłą i dla średnio zaawansowanych chórów męskich łatwo dostępną pieśnią „Wszechwładna
na ziemi myśliwca potęga" zainicjował szereg tego typu pieśni chóralnych. Moglibyśmy wskazać na kilka jeszcze podobnych pieśni (Hertz, Maiszyński, Opieński, Noskowski, Minchajmer), będących w zasadzie ,"analogonami", jakkolwiek różnią się pod pewnymi względami wartością muzyczną i rangą poetyckiego tekstu (Kondratowicz - Mickiewicz!).
Jednakże w tym szeregu trzeba odszukać pewnego rodzaju punkt szczytowy, a jest nim „Chór strzelców" Władysława Żeleńskiego. Jedyna w swoim rodzaju kompozycja w naszej literaturze! Kompozytor - wytrawny znawca środków wykonawczych męskiego chóru "- daje mu jako podkład harmoniczny a bardziej jeszcze emocionalny: kwartet waltorni. Przyjęta to nazwa - zniekształcenie niemieckiego terminu -w polskim instrumentoznawstwie. Waltornia - to "leśny róg". Idealny instrument myśliwski w symfonicznym zespole! Dość będzie przypomnieć weberowskiego „Wolnego strzelca", dość wspomnieć „trio" trzeciej części beethovenowskie „Eroici"... W pieśni Żeleńskiego owe waltornie znakomicie a dyskretnie podkreślają koloryt "lokalny", wplatając się sygnałami i ich dalekim echem w czterogłos męskiego chóru. Poezja Stefana Garczyńskiego - niewysokiego zresztą lotu - trafnie i wiernie wzbogacona muzyką Władysława Żeleńskiego, dała nam wysokiej wartości kompozycję nie tylko "okolicznościową". Jakaż szkoda, że dzieło to pomija się obecnie milczeniem w symfonicznych programach naszych Filharmonii, które przecież niejednokrotnie własne chóry posiadają. Kłopotom tym trudno zaradzić, gdyż mało kto jest szczęśliwym posiadaczem w Niemczech wydanej partytury "Chóru strzelców" - zdawna już wyczerpanej w handlu. A przecież w "rocznicowym" koncercie muzyki Żeleńskiego nie powinno zabraknąć ani "Chóru strzelców", ani słonecznej, orlej pieśni drużyny Kirkora z "Goplany"!
Józef Ksawery Elsner
Wartym osobnego omówienia problemem jest znana w całej Polsce dawna piosenka myśliwska "Pojedziemy na łów". Melodię tę wielokrotnie opracowywali rozmaici kompozytorzy w układach na chóry dziecięce, mieszane i męskie, na fortepian nawet (pięcioletni synek autora tych słów z zapałem wygrywa na fortepianie tę piosenkę!) - stąd jej wyjątkowa popularność "w narodzie". Nie należy przedstawiać tu rejestru nazwisk. Dość wspomnieć, iż od Moniuszki po Noskowskiego a zapewne i dalej wielu muzyków opracowywało tę piosenkę.
Przed wojną, gdy istniały jeszcze w bibliotekach teatralnych naszych miast oryginalne partytury mało znanych oper polskich - udało się wznowić na pół amatorskimi siłami "komedio-operę" Karola Kurpińskiego pod tytułem "Myśliwy z Kozienickiej puszczy". Dziś już ani ślady po tej partyturze, ani po puszczy pewnie niezbyt wiele "gęstwiny i mateczników" nie zostało. Niechże chociaż ta krótka wzmianka odda cześć autorowi "myśliwskiej opery".
Sygnały myśliwskie! "Marsze spalskie"! "Pobudki"! Nie znamy ich systematyki najzupełniej. A były z całą pewnością, tylko, że nikt się nimi jako problemem nie zainteresował. Niemcy i Anglia - nie mówiąc o innych krajach - mają całe publikacje tym sygnałom poświęcone. U nas inaczej. Dawnej tradycji nie wskrzesimy, bo starzy myśliwi już pod ziemia, a i sygnały nadto "wojenną nutą" nasiąkły i od nemrodowej atmosfery zbyt daleko odbiegły. Więc i tu ubogo, bardzo ubogo. Czy nie możnaby przy pomocy Związku Kompozytorów Polskich ułożyć warunki specjalnego konkursu na prawdziwie polskie melodie sygnałowe przy polowaniach? Niechby Polskie Związki: Łowiecki i Kompozytorski pomyślały nad tym wzbogaceniem polskiej muzyki "użytkowej". Wart zachodu trud, a plony byłyby wspaniałe.
Ludowa, wiejska pieśń myśliwska! Jest - i to wcale nie sztuczna, wcale nie "dworska". Wystarczyłoby pod tym kątem patrzenia przewertować niezliczone zapisy Oskara Kolberga, Rogera, Bystronia, Skierkowskiego - trzebaby zasięgnąć opinii u znawców polskiej pieśni wiejskiej: Jadwigi i Mariana Sobieskich w Poznaniu, czy w ich zbiorach nie kryje się dotąd niepoznana piosenka łowiecka o wyraźnym charakterze "niezależności" od dworskich hucznych polowań. Sam Śląsk dostarcza materiału wiele, wykorzystanego zresztą w tak świetny sposób w chóralnych pieśniach Raczkowskiego i Wiechowicza. A ze Skalnego Podhala ileż "rabsicowskich" nut dotąd w życiu ludu się zachowało! Ile tajemnic kryje w sobie skarb pieśni kurpiowskiej! Oto sprawy pasjonujące młodych muzykologów - etnografów! Problemy warte zainteresowania, warte rejestarcji, nim je pokryje czas przyszły.
Rzucone tu zdania są jedynie "zwróceniem uwagi" na tę dziedzinę życia łowieckiego, jaką jest kultura myśliwstwa. Przecież te momenty od dawna wykorzystała plastyka polska w najrozmaitszych jej gatunkach. Poezja i artystyczna proza są bardzo bogate w "łowieckie tematy". Dlaczego więc muzyka miałaby iść obecnie na bardzo dalekim i bardzo szarym końcu za innymi działami sztuki? Wprawdzie prowincjonalny "myśliwy", patrzący tylko na muszkę swego sztuceru, wzruszeniem ramion pokwituje i te problemy i te zdania, ale są tacy, którym ogrom zagadnień łowieckich jest jednakowo interesujący. Badania powinny być w przyszłości celowe, skrzętne i możliwie wielokierunkowe. Pamiętać należy, że każdy rok zwłoki przykrywa dostępne jeszcze materiały coraz grubszą warstwą pyłu zapomnienia i niezdatnóści...
Kompozytorzy polscy! Przeczytajcie raz jeszcze uważnie myśliwskie sceny z "Pana Tadeusza" i z Tetmajera, a może Wasze partytury oddadzą leśny poszum drzew, odległe granie rogów, wielkie "crescendo" myśliwskiej gonitwy i owe wzruszające "gęślikowe granie" Sablika nad konającym niedźwiedziem w gęstym mateczniku Cichej Doliny...
Władysław Żeleński
Dr. JERZY MŁODZIEJOWSKI