Tygodnik "Wieści Podwarszawskie" nr 33, 17 sierpnia 2003
Bigos, psy tropiące a nawet sokoły choć jeszcze w pierwszym piórze. Panowie ubrani w zielone uniformy, kapelusze z kolorowymi piórkami. Większość z nich dzierżąca w rękach niewielkie sygnałówki. To znak, że w ogrodach radzymińskiego technikum odbywa się konkurs sygnałów myśliwskich.
Pomysł organizacji I Mazowieckiego Konkursu Sygnalistów i Muzyki Myśliwskiej to nic innego jak wcielenie w życie idei Janusza Gocalińskiego, jednego z członków Kola Łowieckiego „Przepiórka" działającego na terenie miasta.
55. rocznica jego powstania, osiemdziesięciolecie Polskiego Związku Łowieckiego było doskonałą okazją by pozyskać sponsorów i przyjaciół wspomnianego pomysłu.
Na konkurs stawiło się ponad 40 zawodników z terenu województwa, ale też i spoza niego.
- Udało się wymazać białą plamę z mapy kraju wskazującą na Mazowsze jako teren w którym nie ma żadnego konkursu myśliwskiego. Stawiennictwo tylu osób, uczestników naszych zawodów, obecność władz, Związku czy występ Zespołu Reprezentacyjnego Polskiego Związku Łowieckiego świadczy o tym, że impreza została dobrze odebrana. Mam nadzieję, że na stałe wpisze się w kalendarium tych organizowanych z okazji Bitwy Warszawskiej - mówił pomysłodawca.
Zawodnicy uczestniczący w konkursie podzieleni zostali na trzy kategorie w zależności od stopnia posiadanej wiedzy. A ta, wedle sędziów jest dość obszerna i wymaga wielu lat nauki. Dlatego też losowanie sygnałów prezentowanych w konkursie odbywa się kilka dni wcześniej, by zawczasu powiadomić zawodników. W kategorii „A" grano darz bór, muflon na pokocie i powitanie, w kategorii „B" posiłek, dzik na rozkładzie, sarna na rozkładzie zaś w kategorii „C" zbiórka myśliwych, apel na łowy i koniec polowania.
Wśród myśliwych podczas polowania, przed jego rozpoczęciem,ale i zakończeniem używa się około 100 sygnałów. Związek Łowiecki uznał za ważne i wymagalne około 60 i właśnie wśród nich losowano te, które należy odegrać przed szacowną komisją konkursową. Oprócz kunsztu instrumentalnego sędziowie brali pod uwagę, ogólną prezencję startujących i przestrzeganie szczególnych zasad myśliwskiego zachowania.
- Używanie, rozpoznawania sygnałów to wielowiekowa tradycja do której należy sięgać. W latach poprzednich myślistwo uważane było za zajęcia dla elity, głównie tej z wyżyn społecznych. Od sygnałów całkowicie odstąpiono. „Pański nawyk" jak wówczas mówiono powraca jednak po latach, ciesząc się dużym zainteresowaniem dzisiejszych myśliwych. Cóż, nie każdy z nich zna dobrze odgłos wszystkich, ale ten choćby „Na posiłek" pamięta wielu - mówi Janusz Gocaliński.
Dodatkowym atutem mającym przyciągnąć widzów były wystawy, prezentacje i festyn myśliwski. "Ludzie lasu", bo tak mówią sami o sobie ściągnęli wszystko to, czym można się pochwalić. Trofea, wspaniałe sokoły służące do polowań, które pikując na wybraną ofiarę osiągają szybkość 300 kilometrów na godzinę. Olbrzymim zainteresowaniem cieszył się pokaz psów myśliwskich. Prezentowano dwie doskonałe rasy: gończy i ogar. - Te zwierzaki są dziedzictwem polskiego myślistwa. Pieski znacznie lepsze i bardziej użytkowe niż osobniki sprowadzane z Niemiec. Doskonale spisują się na tropie, jako posokowce czy na drobną zwierzynę. W pewnym momencie rasy te zamierały, ale dzięki przychylności głównie myśliwych, udało się je odtworzyć. Dziś w kraju jest około tysiąca gończych i o połowę mniej ogarów - twierdził właściciel 11 psów, Jerzy Dyło.
Ku uciesze widzów, tuż przed zakończeniem części oficjalnej odegrano sygnał dla dwóch znaczących osób uczestników łowów. Króla polowania, czyli tego, który strzelił największy okaz i pechowca zwanego „pudlarzem", którego gwintówka nie trafiła w cel ani razu. Najczęściej używanym sygnałem na prawdziwych łowach są jednak sygnały pokotowe. Te oddają część upolowanej zwierzynie. Jednym z nich jest muflon na pokocie.
Zwycięzcy jednej z kategorii - rodzina Strawów z miejscowości Goraj w Wielkopolsce. Fot. M.C.
Marek Chrzanowski